Znaczenie liczby powtórzeń – wywiad dla KiF

KiF styczeń 2014W styczniowym numerze KiF ukazał się wywiad ze mną, który teraz, na łamach bloga, prezentuję tym, którzy nie czytali styczniowego KiF’a. Zapraszam do lektury!

Doskonale prezentował się wiosną 2013 roku na mistrzostwach Polski w Katowicach. Zajął drugie miejsce w kategorii 100 kg, chociaż za proporcje należało mu się pierwsze. Pociecha w tym, że przegrał z Andrzejem Maszewskim, doskonałym kulturystą, trzykrotnym mistrzem i pięciokrotnym wicemistrzem Polski, wicemistrzem Europy i wicemistrzem świata weteranów.

Dominik Hałas jest jednym z nielicznych kulturystów tradycyjnych, którego sylwetkę można by przyjąć za wzór informujący o tym, jak obecnie powinien wyglądać kulturysta, aby budzić powszechną akceptację. Wąska talia, szerokie ramiona, brzuch nie tylko umięśniony i dorzeźbiony, ale również płaski, proporcjonalnie rozbudowane mięśnie nóg – wszystko to dałoby się dobrze sprzedać, gdyby kulturystyka nie robiła na złość sama sobie, promując nieprzyzwoicie potężne muskuły osadzone na wielkiej masie.

Jak na ironię losu, wszystko, co psuje kulturystykę wychodzi z USA, a przecież właśnie tam zrodziła się idea kulturystyczna pod hasłem „siła – sprawność – piękno”. I faktycznie początkowo idea ta była realizowana zgodnie z pierwotnymi założeniami. Minęło pół wieku i na amerykańskich scenach pojawiają się coraz więksi faceci, pozujący na głębokim wdechu, którzy na co dzień mają trudności z założeniem skarpetek i zawiązaniem sznurówek u butów.

Jakby i tego było mało, Europejczycy wiernie naśladują ten nowy model, przyczyniając się tym samym do likwidacji przynajmniej dwóch członów dawnego hasła: „sprawności” i „piękna”. Najciekawsze jest to, że amerykański model funkcjonuje jak choroba zakaźna – sędziowie nie potrafią odciąć się od niego. Na zasadzie jakiegoś „odruchu warunkowego” promują masę. Im większa, tym wyżej oceniana. Całe szczęście, że kilka lat temu wymyślono kulturystykę klasyczną, bo inaczej wszyscy zapomnieliby, jak powinien wyglądać kulturysta. A przecież od dłuższego czasu mówi się, że kulturyści nie powinni być oceniani pod kątem masy i że decydujące są proporcje. Jak widać, jest to mowa-trawa.
Jesienią 2013 na Pucharze Polski w Kielcach Dominik został sklasyfikowany na V miejscu, mimo że w finałowej szóstce jego sylwetka wyróżniała się estetycznym wyglądem i proporcjonalnym rozwojem mięśni.

Niestety, zginął on w cieniu kolosów, a jego szanse wzrosną dopiero wtedy, gdy trend w kulturystyce ulegnie zmianie, na co się jednak nie zapowiada.
Warto tu nadmienić, że Dominik zdecydował się na start w Pucharze Polski na 4 tygodnie przed terminem, a zatem można powiedzieć, że wystartował z marszu. Ponieważ to był jego debiut w Pucharze Polski więc celem Dominika był awans do pierwszej szóstki i to mu się udało, co uważa za wielki sukces. Trzy dni po tym sukcesie trener kadry narodowej zadzwonił do niego i poinformował o powołaniu do kadry na zbliżające się mistrzostwa świata. Niestety, wyjazd nie doszedł do skutku ze względów finansowych – Dominik musiałby sam wszystko sfinansować, a na to nie był przygotowany.
Dominik chciał zostać kulturystą „od zawsze”, bo po kilkakrotnym obejrzeniu filmów, w których główne role grali tacy aktorzy, jak Schwarzenegger czy Stallone, trudno nie zarazić się kulturystyką. Tym bardziej, że ojciec Dominika również trenował kulturystykę, co musiało zadziałać wzmacniająco na motywację młodego chłopaka.

KiF styczeń 2014

Najpierw był jednak za młody – przynajmniej tak ustalił ojciec. Pozwolenie ojcowskie uzyskał dopiero w wieku 15 lat i dziś jest przekonany, że to była rozsądna decyzja. Trafił pod opiekę byłego mistrza Polski juniorów, Grzegorza Gustawa, artysty-plastyka, który uczył go nie tylko metod treningowych, ale również pozowania.

Kiedy zaczynał, ważył 74 kg. Taka waga okazała się dobrą trampoliną do szybkich postępów. W seriach wykonywał po 8–12 powtórzeń i niebawem okazało się, że był to dobry wybór, bo w wieku 23 lat, a więc w osiem lat od rozpoczęcia ćwiczeń siłowych, uzyskał 230 kg w wyciskaniu sztangi na ławce.

Zdobył też ciekawe doświadczenie w zakresie treningu mięśni ud. Ponieważ przysiady są z reguły męczące i wymagają dobrej kondycji, więc próbował robić 6–10 powtórzeń w seriach. Niestety, nie było to najlepsze rozwiązanie, przynajmniej w jego wypadku. Podwyższył liczbę powtórzeń na 12–15 i szybko wyszło na to, że trafił w dziesiątkę.

Jego trening na mięśnie ud składa się na ogół z trzech elementów: wyprosty nóg siedząc (maszyna do ćwiczenia mięśni czworogłowych ud), wypychanie nogami platformy suwnicy skośnej i na końcu przysiady ze sztangą. Akurat taki zestaw razem z podaną wyżej liczbą powtórzeń służy mu najlepiej.

Cały czas przykładał się do wykonywania ćwiczeń prawidłowo pod kątem technicznym, ale od czasu do czasu, aby pobudzić rozwój mięśni, stosował również metodę „oszukaną”. Uważa, że obydwie opcje należy stosować. W najbliższym czasie ma w planie zastosowanie metody powtórzeń negatywnych, a na razie stosuje ćwiczenia z zatrzymaniem ruchu na pewnym odcinku – wszystko pod kątem lepszej stymulacji mięśniowej.

Gdy czuje się źle, po prostu nie idzie na trening, wychodząc z założenia, że nie ma sensu dodatkowo obciążać osłabionego organizmu. Za to w wakacje odpoczywa zaledwie tydzień, drugi taki odpoczynek robi zimą.

Za najlepsze ćwiczenia na rozwój muskulatury uważa martwy ciąg, rozpiętki i przysiady ze sztangą. Poza tym wysoko ceni wyciskanie sztangielek siedząc – (robi to sztangielkami o wadze 60 kg), i wreszcie pompki na poręczach przy wyprostowanym tułowiu, co pozwala na stymulację tricepsów.

Stosuje trening intuicyjny, z tym, że jeżeli nie ma akurat ochoty na trening siłowy, to go nie robi. Natomiast aeroby robi zawsze, niezależnie od nastroju, wychodząc z założenia, że robi to „konkurencja”, która nie marnuje czasu.
Jest trzykrotnym mistrzem Polski juniorów oraz brązowym medalistą mistrzostw świata juniorów.

Mirosław Prandota

Ten wpis został opublikowany w kategorii Prasa i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Możliwość komentowania jest wyłączona.